sobota, 5 marca 2016

Ze wspomnień mego ojca.

           Dzisiejszym postem chciałabym uczcić pamięć o tych, którzy swoje zdrowie i często życie oddali, za to żebyśmy mogli żyć w wolnym kraju.
Mój ojciec były więzień polityczny, jako młody 17 letni chłopiec został aresztowany i skazany karą pozbawienia wolności za działalność w organizacji harcerskiej Polski Skauting Podziemny. Doświadczenia z tego okresu mocno naznaczyły jego dalsze losy. Każde wspomnienie jego relacji z tego okresu jest dla mnie i moich bliskich bardzo trudne. Mojego taty nie ma już z nami blisko 19 lat. W niespełna rok przed jego śmiercią Związek Byłych Więźniów Politycznych w Gdańsku wyróżnił mojego tatę Złotą Odznaką Honorową, a rok wcześniej otrzymał odznakę Weterana Walk o Niepodległość.
Dziś chcę podzielić się jednym ze wspomnień mojego taty, którego nazwisko w zeszłym roku widniało na tablicy Żołnierzy Wyklętych wystawionych w Gdyni.
W biuletynie Związku Byłych Więźniów Politycznych z czerwca 1994 roku  mój tato pisze tak:
       "Więzienie w Jaworznie miało w sobie coś z kacetów i sowieckich łagrów. Obszar kilkudziesięciu hektarów otoczony murem i dodatkowo drutami kolczastymi, w których płynął prąd, był podzielony zasiekami pod napięciem na kilka sektorów. Wróble przysiadające na tych drutach, gdy padał deszcz masowo ginęły. Z właściwego więziennego sektora wyruszały kolumny więźniów do pracy w prefabrykacji betonów, na budowę osiedli wolnościowych, do pracy w kopalni itp. Każda kolumna była dokładnie liczona na pierwszej bramie. Bardzo często gdy zapomniano o jakimś więźniu uprzednio zabranym indywidualnie z pracy, długie kolumny więźniów stały godzinami bez względu na pogodę, aż do wyjaśnienia i uzgodnienia stanu kolumny.
             Głównym obowiązkiem więźnia była praca. I tak, jak w kacetach twierdzono, że praca czyni ludzi wolnymi, i tak, jak w sowieckich łagrach ustalone były wyśrubowane normy pracy dla każdego więźnia. Od wykonania normy był zależny lichy zarobek. Od zarobku możliwość zakupienia nieco żywności na wypiskę. Na przełomie roku 1951-1952 ogłoszono wszem i wobec, że uczciwą i wydajną pracą można sobie skrócić wyrok. Kto osiągnie 125% normy, podlega obligatoryjnemu złagodzeniu wyroku zaliczając dwa dni wyroku za jeden dzień pracy o przekroczonej normie. Przy osiągnięciu 135% normy, wyrok podlega fakultatywnemu złagodzeniu i zalicza się jeden dzień pracy za trzy dni wyroku (mogło być odwrotnie dokładnie nie pamiętam).
           Pracowałem w dziale pracy, gdzie były usytuowane warsztaty stolarskie, ślusarskie, magazyny i warsztaty pomocnicze. Cała produkcja przeznaczona była dla resortów spraw wewnętrznych i obrony oraz niewielka część na potrzeby zakładów cywilnych. Wielu więźniów dało wiarę tej propagandzie (osobiście nie słyszałem o skróceniu komukolwiek kary za przekroczenie normy) i mając nadzieję na szybką wolność zaczęło przekraczać wszelkie dotychczas osiągane wydajności pracy.
        Najtragiczniejsze wyniki tego szaleńczego wyścigu okazały się w warsztacie  stolarskim. Zawsze głodni przemęczeni młodzi ludzie zatrudnieni na szybkoobrotowych piłach, wykonujący przez osiem godzin monotonne czynności, tracili palce i dłonie. Oczywiście władze twierdziły, że wypadki powstawały z winy poszkodowanych (samookaleczenia). 
            Co dzień  na dużej tablicy wypisywano nazwiska przewodników pracy i procent wykonanej normy. Czytało się. że taki a taki wykonał normę 180%, 220% lub 400%. Największym bohaterem był pewien Białostoczanin zatrudniony w ślusarni. Pracował on przy montażu drzwi w szafach metalowych, takich w jakich personalni pracownicy przechowywali akta osobowe. Takie też szafy były na na wyposażeniu urzędów bezpieczeństwa. Pewnego wiosennego dnia ślusarz ów zapowiedział bicie rekordu wydajności. Przygotowano odpowiednia ilość wspomnianych szaf i rozpoczął się cyrk. W obecności "normowszczyków"  walił młotkiem w nity, a ci co jakiś czas ogłaszali na tablicy ilość wystukanych procent normy. W końcu dnia okazało się, że nasz ślusarz wykonał 180% normy z okładem.
           Teraz zaczęło się właściwe propagandowe przedstawienie. Za bramą zebrało się "naczalstwo" z-ca naczelnika spraw kulturalno - oświatowych P., zadbał o transparenty z czerwonego płótna krzyczące napisami, że "Każdy przekroczony procent normy to gwóźdź do trumny kapitalizmu" albo "Pod światłym kierownictwem wodza  narodów zbudujemy świetlaną przyszłość" i temu podobne bzdury. Więzienna orkiestra coś tam przygrywała o radosnym życiu w komunizmie. Naczelnik J.(?) w asyście swoich zastępców, znienawidzonego K. i efekciarza P. ustawił się tuż przy bramie. W dniu tym nawet nadęty kabotyn G. zdołał szybko wszystkich policzyć. Dowódca ochrony chorąży C. swoim wyglądem przypominający szczura z nawyku węszył. Jedynie kierownik działu pracy chorąży B. miał nie tęga minę i jak zawsze coś przeżuwał.  Nie zabrakło też i innych "wychowawców". Cała ta świta ustawiła się do odebrania defilady kolumn powracających z pracy. Na czele każdej kolumny szli przewodnicy pracy. Piersi ich opasywały czerwone szarfy z ilością wykonanych procent normy. Cel propagandowy został osiągnięty. Sprawozdanie z tak ważnej akcji wysłano do Departamentu Więziennictwa i innych zainteresowanych instytucji. Naczelnictwo mogło się spodziewać nagród i awansów.
        Na tym można byłoby sprawę zakończyć, pozostały jednak wytwory tego irracjonalnego współzawodnictwa. Lokatorzy nowo wybudowanych mieszkań psioczyli, że nie mogą ustawić mebli. W pomieszczeniach trudno było znaleźć kąt prosty ścian i równą podłogę. Wkłady do łóżek były albo za wąskie, albo za szerokie, trójnogi do karabinów chwiały się itp. Wspomniane szafy po przewiezieniu do magazynu wyrobów gotowych, brygada ślusarzy przez dwa tygodnie starała się doprowadzić do jako takiej sprawności, już bez rozgłosu i procentów. Jedyna pociechą dla nas więźniów było to, że mogliśmy sobie wyobrazić ubeka lub kadrowca jak klnie mocując się z drzwiami szafy."


Jestem dumna z mojego ojca i z wszystkich tych, którzy poświecili swoje życie w walce o niepodległość.